Nasz kolejny gość świetnie wpasowuje się w prezentowany tutaj ostatnio nurt. Podobnie jak Axelrod, również utalentowany kompozytor, aranżer i producent muzyczny, a dodatkowo niezwykle biegły klawiszowiec, nagrodzony kilkoma nagrodami Grammy w swym bogatym muzycznym życiorysie...
Aczkolwiek ostatni z wymienionych faktów, wbrew pozorom nie przyniósł Bob'owi James'owi, bo to o nim mowa, ani spektakularnych sukcesów, ani szczególnego uznania wśród wesołej jazzowej braci...
Urodzony w 1939 roku Bob James
to przede wszystkim kompozytor, ale i pianista, o czym przez wiele lat zaświadczał dziełem własnym jak i częstymi kolaboracjami muzycznymi.
Jego językiem jest jazz i jego okolice, jak fusion, czy smooth jazz, którego James jak się okazuje był jednym z prekursorów.
Jego pierwszy, będę się twardo upierał, że znakomity longplay o tajemniczym tytule "One" światło dzienne ujrzał w 1974 roku.
Oprócz sporej dawki jazzu otrzymujemy tu także bardzo przystępne i melodyjne fragmenty, także nie ma się co zżymać na style i tylko słuchać i słuchać. Przynajmniej kilka kompozycji warto z tej płyty ocalić dla pokoleń przyszłych. "Nautilus" to chyba najbardziej znana kompozycja Jamesa, samplowana z namaszczeniem w dziesiątkach utworów, "Night On Bald Mountain" - James'owska adaptacja znanego dzieła Modesta Musorgskiego, czy otwierający album "Valley Of The Shadows" - to absolutnie pierwsza rarebirdowa liga.
I to własnie pierwszy utwór z albumu "One" chciałbym tu zaprezentować. Czy warto zapuszczać się na długie 9 minut w Cienistą Dolinę, czy jest coś tam na końcu tej wędrówki do czego warto z uporem iść wbrew wszystkim przeciwnościom?
Ano posłuchajmy...
Panie Svenissimo! Czy jak tam...
OdpowiedzUsuńPytam gdzie te rzadkie ptaki?! Jak widać od rzadkich ptaków blisko do rzadkiego stolca! Bob James? Rarebirdowa liga? Fajna muzyczka i tyle...
Sun Ra widać, że Pan uwielbia, ale to gigant jest i nie potrzebuje Pańskiej ochrony. Murzynka Letta ma wspaniały głos, ale to nuda, raczej extinct bird. Davida się nie czepiam, ale jakoś mi nie pasuje tu.
Na szczęście są dwie propozycje, a raczej za sprawą pomostu jakim stał się Pan Field, jedna w dwóch postaciach.
Wokal Steve'a Goulda to wokal, który przepraszam "pasuje" do tej muzy i czasów, wokal który sam w sobie jest ich odzwierciedleniem - wolność, polot, styl... Generalnie chłopcy z rare są doskonali, a ta pozwala im łapać za pióra (ogona)największe, najrzadsze ptasiory...
A do tych zaliczam dzieło Fields. Genialne białe kruczysko styku lat 60' i 70'. Monstrualni instrumentaliści w oszałamiającym, miażdżącym razie! Oby więcej takich prób utrzymania na powierzchni tonących klamotów!
Cieszy mnie niezmiernie pierwszy i od razu tak rzeczowy komentarz na moim dalekim od doskonałości blogu. Niestety, nie mogę zagwarantować, że kolejne posty nie będą jeno rozczarowującą rzadką kaką. Klucz w doborze utworów jest jeden i wcale nie chodzi tu o kryterium niespotykalności, rzadkości, czy wieku danego znaleziska. Nie są to też wcale najznamienitsze dokonania poszczególnych artystów. Muzyczne wybory w tym miejscu zawsze nacechowane są jedynie moim własnym, całkowicie prywatnym uwielbieniem do artysty, często mają charakter spontaniczny i aspirują do bycia nieokiełznaną (nawet dla mnie) dźwiękową protoplazmą, wolną od stylów, szablonów i smutnych osadów przyzwyczajeń. Dzięki temu sam siebie mogę tu nie raz i nie dwa zaskoczyć, i w tym przede wszystkim upatruję sensu niniejszego bloga. Cieszy mnie, że pewne rzeczy znajdują swoich odbiorców, ale mam też nadzieję, że są tu i takie ptaszydła, które bez trudu odstraszą niepowołanych, tam gdzie pieprz rośnie... Podsumowując, powiem jeszcze tylko, że każdorazowo zamieszczam i zamieszczać tu będę utwory, których najzwyczajniej i bez niestrawności mogę słuchać w kółko... Wierzę zatem, że i Pan znajdzie tu jeszcze dla siebie wiele zagubionych perełek, niekoniecznie tych, których by się Pan spodziewał...
OdpowiedzUsuń