niedziela, 17 marca 2013

Rage on Omnipotent

"Before you play two notes learn how to play one note - and don't play one note unless you've got a reason to play it." - Mark Hollis (1998)


Kiedy zapozna się już człowiek z historią i dorobkiem Talk Talk, zaczynają go dręczyć myśli, że może to tylko jakiś żart. Że może to wszystko nie zdarzyło się naprawdę. Trzeba zaznaczyć, że tego rodzaju rozważania wchodzą w rachubę dopiero po "odrobieniu" dyskografii zespołu, a to jest zadanie jedynie dla wytrwałych. Szarzy zjadacze muzyki kojarzą Talk Talk chyba tylko dzięki uprzejmości zespołu No Doubt i ich covera "It's My Life", ale nie ma się co dziwić. Osobom lubiącym słuchać muzyki z czystym sumieniem można polecić chyba tylko trzeci album formacji. Pozostałe "wykwity" są już miejscami zaporą dla wielu słuchaczy. Bo trochę strach ich słuchać, nie ma co... Jeśliby poważnie potraktować ich całą twórczość, to w skrajnych przypadkach trzeba by przestać słuchać muzyki w ogóle...Ale po kolei...

Zacznijmy od rdzenia całej historii, a mianowicie od rzadkiej wody przystojniaka i siły napędowej Talk Talk - Marka Hollisa.





"Mark was actually a very fun person to be around but when it came to music he was never frivolous." (Paul Webb, 2006)

Ten niepozornie wyglądający jegomość o duszy punkowca i głosie serafina od początku stanowił spiritus movens zespołu, czuwając jednocześnie nad każdym aspektem stanowiącym o charakterze grupy – pisał teksty, aranżował, produkował, Bóg wie co jeszcze...

W skład Talk Talk wchodzili także: Paul Webb - gitara basowa oraz Lee Harris na perkusji. Na drugim krążku dołączył czwarty muszkieter Tim Friese-Greene, alter ego Hollisa, ale również klawiszowiec, gitarzysta i zagorzały producent nagrań. Zespół istniał zaledwie 10 lat, a ich 5 albumów, to wszystko, co nam po sobie pozostawili. Jest jeszcze solowy album Hollisa, który traktować można śmiało jako podsumowanie twórczości i ambicji artystycznych introwertycznych Brytyjczyków.





1. "The Party's Over" (1982) Zaczęło się na miarę czasów. Album to typowy przedstawiciel new romantic. Jest nowofalowo, syntezatorowo i można rzec popowo. To taka melancholijna muzyka dyskotekowa lat '80, kilka singlowych przebojów ("Talk Talk", czy "Today"). W dłuższych kompozycjach zauważamy pierwsze próby budowania dramaturgii, tak charakterystycznej formy ekspresji dla dalszych dokonań muzyków. Bezwzględnie najsłabszy album grupy, który pamiętamy głównie dzięki programowanej perkusji i oczywiście głosowi Hollisa.


TALK TALK


2. "It’s My Life" (1984) Drugi produkt stanowi kontynuację myśli z pierwszej płyty, ale następuje szereg zmian w podejściu do tworzenia samej muzyki. Przede wszystkim do ekipy dołączył Friese-Greene, doświadczony już dźwiękowiec i muzyk zarazem. Szybko stał się prawą ręką, obojczykiem i płatem czołowym Hollisa. To jemu zespół zawdzięczać może wdrożenie do arsenału środków wyrazu żywych instrumentów – gitar, perkusji, czy choćby fortepianu. Zatem, choć jeszcze wierni synth-popowej stylistyce, Talk Talk wyruszają powoli na zupełnie nowe wody. Zyskują głębokie, pulsujące brzmienie, a dołączając do tego przebojowe zapędy i chwytliwe refreny w utworach takich jak: „Such A Shame” czy „It’s My Life” chłopcy zaczynają wreszcie na siebie zarabiać:)

3. "The Colour Of Spring" (1986) Zachęcone sukcesami EMI sypnęło groszem i chyba nie wiedziało jeszcze w co się pakuje, bo ambicje zespołu sięgały dużo dalej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. To co kiedyś trzeba było przekazać za pomocą syntezatora teraz stało się możliwe przy użyciu znacznie szerszego spektrum narzędzi. I chłopcy bardzo poważnie wzięli się do roboty. Nagranie albumu zajęło im cały rok. Nie ma tu już śladu niedojrzałości artystycznej z dwóch pierwszych albumów. Jest raczej szokujący dla dotychczasowych fanów krok w nieznane, bo jak inaczej nazwać collage jaki przygotował Hollis i spółka. Zapętlone ze sobą inspiracje twórczością Can, Ottisa Reddinga, Burta Bachracha, jazzu lat '50 i '60, muzyki klasycznej( Bartók, Debussy, Sibellius) były tylko punktem wyjścia do stworzenia czegoś zupełnie nowego w historii muzyki. Z próby połączenia rocka, jazzu i muzyki poważnej Talk Talk, o dziwo wyszli zwycięsko. Żywe instrumenty, rozbudowane, stonowane, pełne napięcia i zmian emocji kompozycje, ale też pierwszy upust minimalizmu i największy sukces komercyjny zespołu w jednym.Doprawdy dziwne zjawisko, które ktoś w końcu określił mianem narodzin post-rocka. Rzecz, o której można pisać, ale największa przyjemność płynie jednak wyłącznie z obcowania z tą muzyką. Utwory takie jak "Happiness Is Easy" czy "Life's What You Make It" to najlepsze wizytówki nowych Talk Talk.



I DON'T BELIEVE IN YOU



4. "Spirit Of Eden" (1988)

"Talk Talk's fourth LP is the kind of record which encourages marketing men to commit suicide"(Q, October, 1988)

Żeby powstała taka płyta musimy na rok zamknąć czterech dorosłych mężczyzn w kaplicy londyńskich Wessex Studios i dać im wolną rękę. Talk Talk mogli sobie na to pozwolić . Trzecia płyta była przełomem komercyjnym, więc łasi mamony marketingowcy z EMI postanowili nie poganiać artystów. A ci, otoczeni świecami, dymami kadzielnymi i pewno nie tylko, drobiazgowo budowali konstrukcję doskonałą. Smakując dźwięki i łącząc je ze sobą, panowie najwyraźniej odkleili się na jakiś czas od rzeczywistości i czasu. I to słychać...I to jeszcze jak. Jeśli na nagranie jednego utworu ma się dwa miesiące, to można z nim zrobić wszystko. I na tej płycie słychać faktycznie wszystko, włącznie z odgłosami oddechów, skrzypnięć i ciszą. Bo to ona właśnie jest tu szkieletem. Utwory są jakby maźnięciami dźwięków na płótnie ciszy. Niepokojący perfekcjonizm lidera, nie zadowalającego się półśrodkami, odosobnienie i nieskończone próby poszukiwania ideału miały z pewnością nielichy wpływ na psychikę muzyków. Co stało się w tamtym czasie próżno dociekać, ale biorąc pod uwagę zawartość powstałego krążka, możemy przypuszczać, że pomijając spełnienie osobistych ambicji artyści ze wszelkich swych sił chcieli nam przekazać coś naprawdę ważnego...

"At the end of it marriages were collapsing, there were breakdowns, people resigning. That was definitely the result of that album" (Phill Brown, inżynier dźwięku)

Dzięki zaangażowaniu Friese-Greene'a album nabrał niesamowitej spójności. Dźwięk jest czysty, dryfujący pomiędzy wyrafinowaną ciszą a kakofoniami napięć, pełen przestrzeni i wibracji. Minimalizm zauważymy właściwie wszędzie. W muzyce, tekstach, głosie Hollisa...Wszystko to poprzetykane dźwiękami trąbki, skrzypiec, klarnetu, kontrabasu, czy choćby chóru z Chelmsford, sprawia niesamowite wrażenie...Emocje jakie mogą się zrodzić w słuchaczu podczas tej muzycznej (i nie tylko) uczty, to osobny rozdział historii. Nawet kiedy dźwięki eksplodują, a po ciele rozchodzą się dreszcze, nie sposób wybić się ze stanu bliskiego medytacji. Dość powiedzieć, że w "Edenie" na ten przykład jest szansa zrozumieć, co czuje pacjent, który dowiaduje się, że jednak nie ma złośliwego nowotworu...
Mimo, że wszystko wyraźnie tu słychać, to ciężko kategoryzować cokolwiek...Można powiedzieć kamień milowy post-rocka, można rzec melanż jazzu ambientu i klasyki...Lepiej jednak wyzbyć się potrzeby systematyzowania i naiwnie zanurkować w rajską tajemnicę...
Do studia Talk Talk weszli z zamiarem nagrania płyty, ale chyba nie poinformowali wcześniej swych mocodawców, że po zakończeniu nagrań nie chcieli już mieć ze swoim wytworem nic wspólnego.
Nigdy więcej nie zagrali na żywo.



I BELIEVE IN YOU


5. "Laughing Stock" (1991)

"I may as well attempt to describe the dawn for you" (Melody Maker, September 7, 1991- Jim Arundel)

Ostatnia płyta Talk Talk pojawiła się w tym samym czasie co np. "Nevermind" Nirvany. Choćby to może nam już dać sporo do myślenia.Porównywać tu nie ma czego, bo muzyka Talk Talk okazała się zaprzeczeniem grunge'owej energii. Tor wyznaczony przez poprzednie albumy prowadził w innym kierunku... Wycofywanie się , odwrót na pięcie, eksploracja niuansów introspekcji, minimalistyczna asceza, kontrast wszechogarniającej ciszy z miażdżącymi gitarowymi ciosami, martwe przestrzenie i zarośnięte ścieżki do kakofonicznych ogrodów, wokalizy Hollisa docierające jakby zza grobu i pokaźna ilość akustycznych instrumentów w tle, oniryczne stany perkusyjnego transu i porażające wyładowania gitar... Mówi sie, że Hollis pragnął sięgnąć do wiary, w poszukiwaniu czegoś ponadczasowego. Zresztą żywe instrumentarium miało być według niego gwarancją uniwersalności i nieśmiertelności muzyki.
Skrajnie nieprzewidywalna, stylistycznie szokująca otwartością płyta, wyłącznie dla miłośników adventurous music:) Pełen paradoksów i swobody album konsekwentnie zmierzający do kresu swoich (i słuchacza) możliwości...
Biblia wszelkiej maści introwertycznych smutasów, kalkowana z zapałem w wielu mrocznych piwnicach i garażach na całym świecie. I smutny gorzki żart z marketingowej muzycznej machiny...


RUNEII


6. Mark Hollis (1998)

Dig the silence! - zachęcali krytycy do pierwszej i ostatniej solowej płyty Marka Hollisa.
I sporo w tym racji. Autor już bez pomocy Tima Friese-Greene'a rozpisał na kilkanaście instrumentów i głos 47 - minutową ciszę. To konsekwentna kontynuacja wcześniejszych dokonań, wypełniona po brzegi jazzem i duchem minionych epok. Po rozimprowizowanych studyjnych eksperymentach Hollis powraca do konstrukcji przemyślanych i kompletnych, pozbawionych jednak nowoczesnej produkcji. Zapamiętale upaja się dźwiękami poszczególnych instrumentów i cofa się w czasie, wyczerpując stworzoną przez siebie ideę minimalistycznego post-rocka, wyciskając ją jak cytrynę do ostatniej kropli. Wolny od ulotnych obaw komercji Hollis tworzy nawiedzoną symfonię, równie nieopisaną jak czas i jego konsystencja...
Dwa poprzednie albumy Talk Talk miały zerwać z komercyjnym wymiarem muzyki i zaproponować zupełnie nową jakość. Solowe dzieło Hollisa doprowadziło tę ideę do skrajności. Zobowiązany kontraktem na jeszcze jedną płytę, Hollis namalował obraz muzycznej nirwany, zawieszonej poza czasem i miejscem, unicestwił formę, którą sam wcześniej powołał do życia, zamknął dyskografię zespołu i zakończył karierę. Był to zarazem jeden z najbardziej udanych comedown'ów w historii muzyki...
The Party's Over...





Historia Talk Talk to historia zmian. Niczym kolejne etapy życia człowieka obserwujemy narodziny, młodość, rozkwit, zmierzch i kres...To dlatego ich twórczość jest tak przekonująca i pełna. Bo opowiada nam historię prawdziwą, a nie wymyśloną na potrzeby rynku...