poniedziałek, 8 października 2012

Six Day War

Oh! What A Lovely War...

Zatytułowany z taką właśnie zastanawiającą ironią, debiutancki longplay brytyjskiej grupy Colonel Bagshot nie zatrząsł wcale listą Billboard'u w niezwykle bogatym muzycznie roku 1971. Co więcej, w ich rodzimym kraju nikt nawet nie pomyślał o wydawaniu ich płyt. Debiut miał miejsce jedynie w Stanach Zjednoczonych.
Śmieszna historia jest taka, że te fakty w czasach przedinternetowych (tak, tak:) sprawiły, iż ówcześni rockowi bibliografowie brali Colonel Bagshot za zespół z USA.
No, ale teraz, gdy mamy internet...

Oto nasi herosi! Rodowici Brytyjczycy z krwi i kości!


Dave Dover - bass, keyboardy
Terry McCusker - perkusja
Ken Parry - gitara, keyboardy
Brian Farrell - gitara, stylofon:)

Grupa powstała pod koniec lat '60. Grali dużo koncertów i nie nagrywali płyt. Ich twórczość, porównać możemy do niektórych dokonań The Beatles, The Moody Blues czy choćby The Strawbs. Album wyściełany jest 3,4-ro minutowymi protest songami o silnym antywojennym przesłaniu i mniejsza już z tym jak bibliografowie określają ten rodzaj muzyki: psychedelic rock, czy tzw soft-progressive... Ważne, że aranżacje są na najwyższym poziomie, że płyty słucha się z ogromną przyjemnością nawet po tylu latach, a "Pułkownik" potrafi czasem przyfasolić tak, że w pięty idzie!





Ów album z lat odległych, jak można się domyślić, jest jedynym longplayem Colonela i tu właściwie mógłbym już się pożegnać. Ale zostawiłem sobie na koniec ironiczną, a jakże, ciekawostkę...
Otóż utwór Six Day War, pierwszy na płycie, który tu dzisiaj pragnę zarekomendować, ten sam, którym brytyjski przemysł fonograficzny nie zechciał się nigdy z nami podzielić, i który właściwie wszyscy świetnie znamy...

No tak, właśnie...
A wszystko to za sprawą rezolutnego mistrza DJ-ki, który Six Days War wyciągnął z piwnicy po 30 latach od premiery, doprawił własnym sosem i sprzedał piosnkę tą już jako hit w wielkich nakładach ku uciesze wielu...

Oto jej oryginalna wersja: SIX DAY WAR

piątek, 6 lipca 2012

Shangri La

Mój Boże jaki dziś upał...
Zupełnie jak w '69-tym...




Now that you've found your paradise
This is your Kingdom to command
You can go outside and polish your car
Or sit by the fire in your Shangri-la
Here is your reward for working so hard
Gone are the lavatories in the back yard
Gone are the days when you dreamed of that car
You just want to sit in your Shangri-la...

Put on your slippers and sit by the fire
You've reached your top and you just can't get any higher
You're in your place and you know where you are
In your Shangri-la!
Sit back in your old rocking chair
You need not worry, you need not care
You can't go anywhere...

Shangri-la! Shangri-la!! Shangri-la!!!

The little man who gets the train
Got a mortgage hanging over his head
But he's too scared to complain
'Cos he's conditioned that way
Time goes by and he pays off his debts
Got a TV set and a radio
For seven shillings a week...

Shangri-la! Shangri-la!! Shangri-la!!!
Shangri-la! Shangri-la!! Shangri-la!!!

And all the houses in the street have got a name
'Cos all the houses in the street they look the same
Same chimney pots, same little cars, same window panes
The neighbors call to tell you things that you should know
They say their lines, they drink their tea, and then they go
They tell your business in another Shangri-la
The gas bills and the water rates, and payments on the car
Too scared to think about how insecure you are
Life ain't so happy in your little Shangri-la...

Shangri-la! Shangri-la la-la-la-la-la-la-la-la...

Put on your slippers and sit by the fire
You've reached your top and you just can't get any higher
You're in your place and you know where you are
In your Shangri-la...
Sit back in your old rocking chair
You need not worry, you need not care
You can't go anywhere...

Shangri-la! Shangri-la!! Shangri-la!!!
Shangri-la! Shangri-la!! Shangri-la!!!

środa, 20 czerwca 2012

Sad Road To The Sea

Kolejni synowie Albionu ze wszech miar warci należytej uwagi - Leaf Hound - to wyważone, acz dzikie połączenie hard rock'a z tzw. rock'iem psychodelicznym...

Zwał jak zwał, ważne, że gros (czy jak kto woli tuzin tuzinów) tego , co chłopcy zmajstrowali ma w sobie fantastyczną moc i przestrzeń. Wszystko jest smakowicie dopieprzone i dosolone:) i brzmi w ten specyficzny sposób, którego ja osobiście wielce łaknę i pożądam, i który ośmielę się TU nazwać Muzyką Nieistniejących Soundtrack'ów...



Drugi studyjny album z roku 1971 o wymownym tytule "Growers Of Mushroom" i jedna tylko perełka z niego - utwór "Sad Road To The Sea" niechaj wystarczą za lakoniczny dowód powyższej tezy...


SAD ROAD TO THE SEA

Make me a road, a road for all to sea
Built of thoughts, to last me eternally
Please make me a road
Your sad road to the sea

Take off my load, my load is killing me
This load of thought is really agony
I'll make my last stand
With all that's left of me

Sad road where are you taking me
Along the coast of eternity
I don't know what's become of me
My sad road to the sea
My sad road to the sea

czwartek, 7 czerwca 2012

Mona Mona

Piękne, mocne - łączące psychedelię i hard rock'a - granie z lat '70 wprost ze słonecznego Izraela. Grupa zwąca się wpierw The Churchills, potem Jericho Jones i w końcu Jericho...
Nas interesuje płyta "Junkies, Monkeys & Donkeys" - pierwszy album Jericho Jones z roku 1972.





Świetni, uzdolnieni muzycy, charyzmatyczny wokalista, kapitalne, chwytające i rzec by można przebojowe aranżacje + brzmienie, które zapewne jest już w naszych czasach - pomimo zaawansowanej inżynierii dźwiękowej - nieosiągalne...
Kawał soczystej i prawdziwej muzyki z lekka już zapomnianej, ale wciąż bezkonkurencyjnej!


Utwór "Mona Mona" niechaj będzie zachętą do zapoznania się z resztą tej jakże prostej i jakże ponadczasowej muzyki:)

MONA MONA



niedziela, 29 kwietnia 2012

Old Man


OLD MAN


Old man look at my life,
I'm a lot like you were.
Old man look at my life,
I'm a lot like you were.

Old man look at my life,
Twenty four and there's so much more
Live alone in a paradise
That makes me think of two.

Love lost, such a cost,
Give me things that don't get lost.
Like a coin that won't get tossed
Rolling home to you.

Old man take a look at my life I'm a lot like you
I need someone to love me the whole day through
Ah, one look in my eyes and you can tell that's true.

Lullabies, look in your eyes,
Run around the same old town.
Doesn't mean that much to me
To mean that much to you.

I've been first and last
Look at how the time goes past.
But I'm all alone at last.
Rolling home to you.

Old man take a look at my life I'm a lot like you
I need someone to love me the whole day through
Ah, one look in my eyes and you can tell that's true.

Old man look at my life,
I'm a lot like you were.
Old man look at my life,
I'm a lot like you were.




Utwór o dziwnych losu kolejach z albumu "Harvest" z 1972 roku.

niedziela, 1 stycznia 2012

Birdman

Rare Birdman...

 44 lata temu w Dzień Dziecka w prasie muzycznej pojawiła się notatka, zapowiadąjaca wydanie pierwszego singla grupy muzycznej o tajemniczej nazwie Giles, Giles & Fripp (bracia Michael Giles, Peter Giles oraz ich utalentowany kolega Robert Fripp). Już tydzień później do składu dołączył zasłużony muzyk orkiestr wojskowych Ian McDonald i tak to się Wszystko zaczęło...

 Bezpośrednim efektem spotkania tych gentleman'ów był jedyny album owej formacji zatytułowany, a jakże: "The Cheerful Insanity of Giles,Giles & Fripp".
 W dwa miesiące później, w listopadzie 1968 roku grupa rozpada się, a na powstałym w ten sposób kalorycznym nawozie kiełkuje nowy projekt o nazwie King Crimson.
 Pierwszy album Króla na półki trafia dokładnie 10.10.1969 roku, a niespełna dwa miesiące później po ciężkiej nocy z 6 na 7 grudnia Jego zamek opuszczają Michael Giles i Ian McDonald, nie mogący znaleźć wspólnego języka z apodyktycznym Robertem...

 Wiadomo, trochę szkoda, bo debiut KC był jedyny w swoim rodzaju i kto wie co mogłoby z tego wyniknąć.
Tak czy siak kończąc ten hagiograficzny wylew zmierzam do sedna, czyli do albumu formacji McDonald & Giles z roku 1970 pod takim właśnie tytułem.




 Wydanie płyty McDonald and Giles" zbiegło się nieomal w czasie z wydaniem trzeciego krążka KC pod tytułem "Lizard" i można by długo rozwodzić się nad podobieństwami i różnicami obu zespołów ale to nie miejsce i nie czas na to. Dość będzie zacytować samego Michaela Giles'a: " Chcieliśmy stworzyć muzykę łagodniejszą, delikatniejszą, subtelniejszą, a ponadto, tak to ujmę, bardziej przyjazną kobiecie. Praca nad tą płytą była dla mnie uroczym przeżyciem!"
 Cóż więcej dodać? Fakt. Płyta jest (na tle dokonań KC) nieomal popowym produktem, ale nie ujmuje to nic z jej niezaprzeczalnego uroku. W bogatym instrumentarium, poza klasycznymi pozycjami pojawiło się kilka ciekawostek. Michael: perkusja, ins. perkusyjne (min.: butelka mleka, gwizdek, piłka ręczna, czy choćby pudełko orzechów) oraz chórki, Ian: gitara, fortepian, organy, saksofony, flet, klarnet, cytra, śpiew i rozliczne hałasy (uff...)
 Poza tym był jeszcze brat Michael'a Peter na basie, gościnnie Steve Winwood na klawiszach oraz Michael Blakesley na puzonie. Za aranżację i dyrygenturę sekcjami smyczkową i dętą w suicie "Birdman" możemy zaś być wdzięczni panu Mike'owi Gray'owi. Teksty na album napisał w większości nadworny tekściarz Karmazynowego Króla Pete Seinfeld.

Pośród zarejestrowanych utworów jest właśnie ten jeden, który pragnąłbym gorąco ocalić przed zgubą: suita "Birdman" - złożona z kilku przepięknych i bardzo różnych części historia pewnego jegomościa z miasteczka Walthamstowe, który postanowił ziścić wreszcie swoje marzenia o lataniu. To ponad 20 minut zmian stylów i temp, tworzących razem jedną z najbardziej niezapomnianych muzycznych podróży wszechczasów. King Crimson z pewnością nie powstydziłoby się "Birdmana" na którymś z wczesnych krążków...


 Kariera zespołu McDonald and Giles niestety zakończyła się na tym jednym albumie i wcale nie poprawia mi humoru fakt, że takie też było założenie samych twórców... Założyć wreszcie swoje skrzydła i uciec przed wieczną zimą, gdzieś, gdzie nikt nic od nas nie chce... I gdzie nie ma Roberta Frippa...