sobota, 12 listopada 2011

Sun Day

 Dzisiejszy wpis jest niezbitym dowodem niekonsekwencji wyborów jakie mają i będą miały miejsce w tymże arcytajemnmym projekcie mojego autorstwa. I nie chodzi tu rzecz jasna o samą ideę, która jest niezmienna, ale raczej o formę jej stosowania. Trudno to inaczej wytłumaczyć, podobnie jak próżno pisać o muzyce...

Zatem satis verborum...

 Człowiek(?), który nam dzisiaj zagra bez wątpienia był genialny w tym, co robił i zapewne - w związku z tym -  wiele razy zagości jeszcze w tych stronach. Dziś tylko próbka jego możliwości dla zaostrzenia apetytu, ale za to nie pozostawiająca złudzeń...Co do czego ? - trudno dociekać...
Bowiem nasz gość jak i cała jego spuścizna niełatwo dają się sklasyfikować i porównać z czymkolwiek. Zaś jego muzyka przeprowadza na zdumionych słuchaczach najróżniejsze eksperymenty i każe kochać albo nienawidzić, bezrozumnie utracić, albo instynktownie odnaleźć, wielbić lub odrzucić...




 Trudno wierzyć ziemskim hagiografom, którzy utrzymują, że Sun Ra, którego nazywają  też Herman Poole Blount urodził się w 1914 roku w Birmingham. Jak informują naoczni świadkowie inkarnacja Boga Słońca, wbrew wszelkim insynuacjom odwiedziła tylko Ziemię podczas swej podróży. Ra pochodził oczywiście z Saturna, a naszą skromną planetkę zaszczycił zaledwie na chwilę, zabierając swym napędzanym muzyką statkiem tych, którzy na niego od dawna czekali...




 Ja osobiście szykuję się już cierpliwie na Jego drugie przybycie i na szalony intergalaktyczny świst w nieznane, gdyż jego muzyka jakkolwiek ponadczasowa, pozostawia po sobie jedynie melancholijny i trudny do zaakceptowania niedosyt...




                        SUN RA - Live - Keyboard Solo (1980)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz