niedziela, 20 listopada 2011

Valley Of The Shadows

Nasz kolejny gość świetnie wpasowuje się w prezentowany tutaj ostatnio nurt. Podobnie jak Axelrod, również utalentowany kompozytor, aranżer i producent muzyczny, a dodatkowo niezwykle biegły klawiszowiec, nagrodzony kilkoma nagrodami Grammy w swym bogatym muzycznym życiorysie...
Aczkolwiek ostatni z wymienionych faktów, wbrew pozorom nie przyniósł Bob'owi James'owi, bo to o nim mowa, ani spektakularnych sukcesów, ani szczególnego uznania wśród wesołej jazzowej braci...

Urodzony w 1939 roku Bob James


to przede wszystkim kompozytor, ale i pianista, o czym przez wiele lat zaświadczał dziełem własnym jak i częstymi kolaboracjami muzycznymi.
Jego językiem jest jazz i jego okolice, jak fusion, czy smooth jazz, którego James jak się okazuje był jednym z prekursorów.

 Jego pierwszy, będę się twardo upierał, że znakomity longplay o tajemniczym tytule "One" światło dzienne ujrzał w 1974 roku.


  Oprócz sporej dawki jazzu otrzymujemy tu także bardzo przystępne i melodyjne fragmenty, także nie ma się co zżymać na style i tylko słuchać i słuchać. Przynajmniej kilka kompozycji warto z tej płyty ocalić dla pokoleń przyszłych. "Nautilus" to chyba najbardziej znana kompozycja Jamesa, samplowana z namaszczeniem w dziesiątkach utworów, "Night On Bald Mountain" - James'owska adaptacja znanego dzieła Modesta Musorgskiego, czy otwierający album "Valley Of The Shadows" - to absolutnie pierwsza rarebirdowa liga.

 I to własnie pierwszy utwór z albumu "One" chciałbym tu zaprezentować. Czy warto zapuszczać się na długie 9 minut w Cienistą Dolinę, czy jest coś tam na końcu tej wędrówki do czego warto z uporem iść wbrew wszystkim przeciwnościom?
 Ano posłuchajmy...

2 komentarze:

  1. Panie Svenissimo! Czy jak tam...
    Pytam gdzie te rzadkie ptaki?! Jak widać od rzadkich ptaków blisko do rzadkiego stolca! Bob James? Rarebirdowa liga? Fajna muzyczka i tyle...
    Sun Ra widać, że Pan uwielbia, ale to gigant jest i nie potrzebuje Pańskiej ochrony. Murzynka Letta ma wspaniały głos, ale to nuda, raczej extinct bird. Davida się nie czepiam, ale jakoś mi nie pasuje tu.
    Na szczęście są dwie propozycje, a raczej za sprawą pomostu jakim stał się Pan Field, jedna w dwóch postaciach.
    Wokal Steve'a Goulda to wokal, który przepraszam "pasuje" do tej muzy i czasów, wokal który sam w sobie jest ich odzwierciedleniem - wolność, polot, styl... Generalnie chłopcy z rare są doskonali, a ta pozwala im łapać za pióra (ogona)największe, najrzadsze ptasiory...
    A do tych zaliczam dzieło Fields. Genialne białe kruczysko styku lat 60' i 70'. Monstrualni instrumentaliści w oszałamiającym, miażdżącym razie! Oby więcej takich prób utrzymania na powierzchni tonących klamotów!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszy mnie niezmiernie pierwszy i od razu tak rzeczowy komentarz na moim dalekim od doskonałości blogu. Niestety, nie mogę zagwarantować, że kolejne posty nie będą jeno rozczarowującą rzadką kaką. Klucz w doborze utworów jest jeden i wcale nie chodzi tu o kryterium niespotykalności, rzadkości, czy wieku danego znaleziska. Nie są to też wcale najznamienitsze dokonania poszczególnych artystów. Muzyczne wybory w tym miejscu zawsze nacechowane są jedynie moim własnym, całkowicie prywatnym uwielbieniem do artysty, często mają charakter spontaniczny i aspirują do bycia nieokiełznaną (nawet dla mnie) dźwiękową protoplazmą, wolną od stylów, szablonów i smutnych osadów przyzwyczajeń. Dzięki temu sam siebie mogę tu nie raz i nie dwa zaskoczyć, i w tym przede wszystkim upatruję sensu niniejszego bloga. Cieszy mnie, że pewne rzeczy znajdują swoich odbiorców, ale mam też nadzieję, że są tu i takie ptaszydła, które bez trudu odstraszą niepowołanych, tam gdzie pieprz rośnie... Podsumowując, powiem jeszcze tylko, że każdorazowo zamieszczam i zamieszczać tu będę utwory, których najzwyczajniej i bez niestrawności mogę słuchać w kółko... Wierzę zatem, że i Pan znajdzie tu jeszcze dla siebie wiele zagubionych perełek, niekoniecznie tych, których by się Pan spodziewał...

    OdpowiedzUsuń